Panel logowania

Nie masz jeszcze konta na e-Mlodzi.com?

Zarejestruj siê!

Zapomnia³eœ has³a?

Przypomnij je

Autor

Wiadomo¶æ

123mikser  

User

123mikser



ImiÄ™: Karol

Wiek: 28

Do³±czy³: 06 Sie 2014

Sk±d: Wa³brzych

   

Wys³any: 2014-08-24, 21:36   [opowiadanie] O Daintym i Lunie

W sumie kontynuuję epo, które kiedyś pisałem z moją byłą dziewczyną. Jakoś polubiłem ten świat, który wraz z nią stworzyłem.

Rozdział I "Stolica"

Magia. Nieprzenikniony taniec barw migocze na niebie. Sypią się iskry. Słychać krzyki. Raz! Dwa! Trzy! Rozkazy roznoszą się echem po niebie i ziemi. I sznur ludzi, ciągnący się leniwie. To więźniowie. Piorun zagrzmiał, niebo zapłakało. Słychać szept... Tylko jego imię... Dainty, Dainty, Dainty....
- Dainty! - Budzi go jego towarzysz podróży. - Do cholery, Scoia'tel! Obudź się!
Otworzył oczy.
- Gdzie... Ja jestem? - Obejrzał się dookoła. Spojrzał w górę, pomiędzy koronami drzew prześwitywał księżyc. Z oddali słychać było potok strumyka.
- Coen...
- Miałeś koszmar... Znowu ona ci się przyśniła?
- Nie. - Powiedział zmarnowany. - Tyle czasu jej nie widziałem.
- Zapomnij o niej. - Odparł. - Nie wrócisz do niej, ona do ciebie też.
- Tak, tak... - Odparł i położył się na drugi bok.

***

- Mówię ci przecież! - Krzyknął Coen. - Zabłądziliśmy!
- Jak to? - Zdziwił się patrząc na mapę. - Przecież za lasem Tretogorskim zaraz w lewo i dojdziemy do stolicy. Chyba, że... Nie. No spójrz! Ien Fynrael!
Rzeczywiście, przed nimi rozpostarło się wielkie miasto. Otoczone szarym, niezbyt ładnym murem. Było postawione w ciekawej okolicy. Znajdowało się w kotlinie. Miało tylko dojście morskie do jakiegokolwiek innego miejsca w tej krainie. Mury jak i wszystko wokół ratusza było położone na nizinie. Jedyna budowla położona na pagórku to była sama siedziba Króla Mitriasa. Sędziwy Władca Kren rządził tym krajem od ładnych kilkunastu lat. Nie był najlepszym przywódcą tego państwa, ale trudno było o lepszego. Dainty jak i Coen weszli do miasta. Obrzeża jego były takie jak każdego innego. Wokół brud, syf i ubóstwo połączone z krzykami, dzieciakami ganiającymi za kurami, czy rosłymi chłopami, lub robotnikami, którzy po ciężkiej pracy na polu od słabszych wyłudzali pieniądze. Większość tych ludzi, jak nie wszyscy wiązali ledwo koniec z końcem. W oczach ich było widać ból, czy uniżenie, kiedy spoglądali na Daintego, albo Coena. Zapachy ludzi, mieszały się z rynsztokami i odchodami zwierząt. Był ostry i duszący.
- Kto rządzi w tym mieście? - Spytał się Dainty spoglądając na tych ludzi.
- Rządzi tutaj Starosta Halgrim. Podobno kur*** jakich mało. - Odpowiedział omijając brudną kałużę zmieszaną z błotem i kałem ludzkim.
- To co król tutaj robi? To ma być stolica? - ¯achnął się. - To jest idealne miejsce by tutaj przypełzły różnorakie stwory. Zeugle a nawet tak patrząc to ghule. Szczurów tutaj co nie miara, a żadnego kota w okolicy.
- Bieda, Dainty. - Odpowiedział. - Niszczy tych ludzi, po prostu zabija.
Scoia'tel jedynie westchnÄ…Å‚. Poszli dalej, do kwatermistrza.
- Myślisz, że będzie miał dla mnie robotę? - Spytał się Dainty.
- Nie wiem, chłopie. Ale sądząc po tym co się tutaj dzieje... To tak. Słuchaj, mnie ważne sprawy gonią. Muszę się spotkać z paroma osobami, potem pojechać do innego miasta. Bywaj, półelfie.
- Bywaj, przyjacielu. - Odpowiedział mu, po czym wszedł do komendanta.
- Witajcie, Panie. - Odpowiedział. Brzuchaty mężczyzna dopiero co kończył jeść. Popił piwo i spojrzał na przybysza.
- No witam chwalebnego Scoia'tel! - Powiedział głośno. - Roboty szukacie?
- Tak... I informacji. - Odpowiedział. - Co tutaj się dzieje, Panie komendancie?
- A co ma się dziać? - Odparł patrząc na niego. - Miasto jeno na obrzeżach biedne! To tyle.
- Taką biedę ostatnio widziałem podczas Wielkich Wojen Ras. Uchodźcy umierali z głodu, tracili swoją godność dla kawałka chleba... Pojawiały się tam rózne oszluzgi, zeugle i inne tego typu plugastwa.
- Dobra... Ale tego nie wiesz ode mnie. Zaczęło się całkiem ciekawym wydarzyniem...
- O jakim to wydarzeniu mówisz?
- Ano żyła tutaj matka z synem. Synalek był przykładny, uczciwy, kochany i takie tam bzdety. W każdym bądź razie mija już rok od tego wydarzenia. Jak nie więcej. Ano było to tak. Jakoś półtora roku temu tenże chłopak przymierając głodem, ponieważ nie miał jak już związać koniec z końcem poszedł na stragan. Wiadomo, ruch, tłum, krzyki i tym podobne. No to chłopak, korzystając z okazji podszedł do straganu z warzywami, złapał za pęk bodajże... - Zamyślił się. - O! Za pęk poru i w długą. Kupiec zaczął za nim wykrzykiwać "Złodziej! £apać bandytę!". To wyobraź sobie, że jak straż się rzuciła na niego to mało go nie zabili tam. Potem nie uwierzysz co się stało...
- SÅ‚ucham ciÄ™, Komendancie.
- A stały się dziwy. Chłopak z pasa wyciągnął sztylet i dźgnął jednego strażnika, potem zabił drugiego i uciekł. Niestety niedługo dane było mu cieszyć się wolnością... Ale nie zrobili samosądu na ulicy, co ciekawe. Złapali go przed domem sędziego. Ten kazał, by jego prawnie powiesić. Matka wtedy miała już dosyć, a ładna kobita była... Poszła do sędziego błagać, by go nie zabił. Grubas nawet nie myślał o tym, by zmienić karę. O nie. To ona stanęła przed nim i zaczęła się rozbierać...
- Kochała swego syna.
- Kochała, a jakże! Więc po skończonych zabawach znów go poprosiła o to by wypuścił jej syna. On zaśmiał się jej w twarz, zwyzywał od dziwek, szmat, kurew i wielu innych rzeczy, których tutaj nie chcę mówić i kazał się jej po prostu wynieść. Kobita nie wytrzymała, wyszarpała mu z dłoni nóż, którym Grubas chciał ukroić kawałek upieczonego prosiaka i wbiła mu w szyję...
- I co dalej, Komendancie?
- Uciekła, biegła jakby ją diaboł gonił! - Krzyknął. - Niestety... Konni ją złapali. Jej los był taki sam jak jej syna... Oboje zostali powieszeni.
- Tak po prostu? Bez procesu?
- Ha! No właśnie po tym incydencie sam Starosta zajął się tą sprawą. Zrobił się siny, czerwony, żółty, buraczkowy i kto wie jeszcze jaki... Kazał wszystkim, którzy mają jakiekolwiek przewinienia zamieszkać pod murem a ich majątek, o ile jakikolwiek mieli, miał być skonfiskowany na rzecz jaśnie panującego Króla. No i tak zrobił. A co Królowi powiedział, kiedy się zapytał skąd tego tyle ma? Darowniznę! Rozumiesz to? Powiedział, że to darowizna od jego poddanych!
- Przy takiej biedzie rozwinie się tysiące chorób jak nie więcej. ¦mierdzi tutaj jakby z miasta zrobiono wielkie gnojowisko. Ludzkie ciała rozkładają się obok domów, a inni przechodzą tak po prostu, jakby to było normalne. Jak to tak, starosto? Jak tak można?
- Ano można, Panie. - Odpowiedział. - Władza daje kontrolę, kontrola jest nadużywana jak się chce. Niszczy rodziny, zabija marzenia, psuje innych, zwiększa biede, śmiertelność a dba tylko o własną dupę. Bo i po co o inną? Jeśli moja nie jest poobijana, to po co troszczyć się o innych.
- Dlatego oni dają się bezkarnie ograbiać? To nie jest normalne.
- A co jest normalne, Scoia'tel? Czy normalne jest to, że matka oddaje dziecko za bochenek chleba? Czy normalne jest, że człowiek patrzy na elfa jak na zło ostateczne, nienawidzi go z powodu kształtu uszu? Czy da się wyjaśnić to, że w obozach dla uchodźców kobiety oddają swoje ciała, bo są głodne? Nie, Dainty. Nic nie jest normalne. To jest ludzkość. Ona sama siebie wytępi, jesteśmy jak rak na tych ziemiach. Niszczymy nie tylko siebie ale również matkę naturę. Ot, taka prawda.
- Ot... - Westchnął głośno. - Coś da się z tym zrobić. Starosta nie może dalej na tyle pozwalać, coś trza zrobić.
- A masz jakiś pomysł? Ludzie pieniędzy nie mają, podatki ponad normę, ludzie i nie-ludzie ledwo wiążą koniec z końcem. Nie porwą się, nie wezmą żelaza w dłoń i nie zaczną bić się. Może pogadaj ze starostą. Może Ty jemu do rozumu przemówisz.
- Ja? Nie rozśmieszaj mnie. Ludzkość dalej pamięta co żem zrobił... Dalej pamiętają czego żem dokonał strasznego. Jestem wyrzutkiem, jak wiedźmini, czarodzieje, krasnoludzi, elfowie i inne stworzenia zrodzone z matki natury tego świata. Nie, komendancie. Nie pomogę.
Komendant jedynie spojrzał na niego i gestem dłoni go spławił. Dainty wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami.
 

Tigre  

User


ImiÄ™: Bartek

Wiek: 29

Do³±czy³: 12 Sie 2014

Sk±d: Wroc³aw.

   

Wys³any: 2014-08-24, 22:16   

Kocham to uniwersum ale osobiście nie przepadam za fanficami,wole cos stworzone od zera. Niemniej jednak całkiem niezle sie to czyta. ;)
_________________
"Poglądy są jak du­pa, każdy ja­kieś ma, ale po co od ra­zu pokazywać..."
Andrzej Sapkowski
 

123mikser  

User

123mikser



ImiÄ™: Karol

Wiek: 28

Do³±czy³: 06 Sie 2014

Sk±d: Wa³brzych

   

Wys³any: 2014-08-24, 23:32   

Tigre napisa³/a:

Kocham to uniwersum ale osobiście nie przepadam za fanficami,wole cos stworzone od zera. Niemniej jednak całkiem niezle sie to czyta. ;)



W sumie poniekąd jest stworzone od zera. Uniwersum różni się od wiedźminowego pod wieloma względami. Wstawiłem tylko część tego co napisałem. Nie mniej jednak dziękuję za komentarz. ; )
 

Tigre  

User


ImiÄ™: Bartek

Wiek: 29

Do³±czy³: 12 Sie 2014

Sk±d: Wroc³aw.

   

Wys³any: 2014-08-25, 08:18   

Wiecej tez przeczytam ;)
_________________
"Poglądy są jak du­pa, każdy ja­kieś ma, ale po co od ra­zu pokazywać..."
Andrzej Sapkowski
 

123mikser  

User

123mikser



ImiÄ™: Karol

Wiek: 28

Do³±czy³: 06 Sie 2014

Sk±d: Wa³brzych

   

Wys³any: 2014-09-07, 21:11   

Tutaj jest dalsza część Panie Tigre . W sumie po długim czasie, ale wahałem się czy wrzucić, czy nie.

Huk! Okrzyk. Znowu huk. Miasto płonie. Scoia'tel wyrwany ze snu otwiera znudzone oczy i spogląda przez okno. Orzeźwił go widok zgliszcz domu znajdującego się obok. Złapał za miecz i wybiegł.
- Co się dzieje? - Zapytał żołnierza.
- Panie! To ogry! Ogry atakują, ratuj się kto może!
- Ogry? Tak zmasowanie? Od kiedy? - Wszedł na mur i widok go oniemiał. To nie tylko były ogry, ale z oddali widać było nadpływające oddziały wroga. To... Elfy? Nie, to nie możliwe. A może? Nie... Niemożliwe. Tak, to jednak oni! Orkowie atakują nas. To koniec, dla tego miasta koniec. Wielkie stworzenia dalej jednak rzucały wielkimi rozgrzanymi głazami siejąc spustoszenie. Rzuciły się do bramy, którą z łatwością wyważyły. Orkowie wraz z ogrami wlały się do miasta miażdżąc każdego po kolei. Dainty oglądał to co się dzieje nie czując nic. Odgarnął swoje czarne długie włosy i czekał. Czekał jak najdłużej mógł czekać. W końcu weszli i na mury. Półelf zabijał jednego po drugim, lecz było ich zbyt dużo. Zbyt wiele... Dostał z tyłu maczugą, co go ogłuszyło. ¦mierć... ¦mierć... ¦mierć...

- On... ¯yje? - Spytał się ktoś za nim. Nie mógł rozpoznać głosu. Głowa go bolała tak mocno jakby miała zaraz pęknąć w pół. Złapał się z tyłu, nie było krwi.
- Tak, żyje. Ale zostaw go. Zajmie się nim ktoś inny. - Warknął ktoś do tego pierwszego głosu.
- Ona... - Usłyszał jak oboje upadają, pewnie na kolana. - Pani...
- Zostawcie nas. - Rozpoznał ten głos. Rozpoznałby go wszędzie.
- Ale...
- Już! Nie rozumiecie rozkazów, od swojej Królowej?!
- Nie. - Słyszał kroki.
Kobieta, którą ta dwójka nazywała "Pani" odwróciła półelfa w jej stronę by mógł zobaczyć ją. Nie zmieniła się od tamtego czasu, kiedy ją widział... Kiedy tchnęła w niego nowe życie i odeszła, kiedy myślał, że jej nie spotka, jednak się pomylił. Stała tutaj przed nim, tak samo piękna jak ją zapamiętał. Czarne włosy do połowy pleców, ubrana w skórzaną zbroję. Rozejrzał się po miejscu.
- Nie nadwyrężaj karku. - UsiadÅ‚a obok niego. - Ciesz siÄ™, że nie masz wiÄ™zów. Chcieli CiÄ™ zwiÄ…zać, ale mnie siÄ™ bojÄ… jakbym conajmniej pokonaÅ‚a i pożarÅ‚a ich najpotężniejszego Pana. – UÅ›miechnęła siÄ™ niewinnie. PrzeszÅ‚a koÅ‚yszÄ…c biodrami od niego do krzesÅ‚a. ZarzuciÅ‚a nogÄ™ na nogÄ™.
- Co Ty wyprawiasz, Luno? - Próbował wstać, ale nie miał na to siły. Głowa wciąż bolała.
- Masz szczęście. - Oznajmiła do niego. - Dostałeś od orka, a nie ogra, ciesz się, że Ci czaszka na pół nie pękła. Co ja tutaj wyprawiam? Zmieniam świat.
- Już tak zmienialiśmy świat. Chcesz to znowu powtórzyć? - Rzekł sucho.
- Nie, tym razem chcę to inaczej poprowadzić. Tamten świat to przeszłość, gdyby nie Silme. Uratowała swoimi ostatkami mocy, poprzez użycie potężnego czaru. Utraciła połączenie z tym światem.
- A Ty nic się dalej nie nauczyłaś? - Zapytał i usiadł z jękiem. - Dalej nie dotarły do Ciebie jej nauki?
- Ludzkość jest słaba, mój drogi. Słabi zawsze przegrywają. - Odpowiedziała, podchodząc do niego i siadając na nim. - Chyba nie powiesz, że przestałeś mnie kochać po tym wszystkim, Dainty, hmm? - Przewiercała go swoim wzrokiem.
- Ludzkość jest słaba? A Ci humanoidzi to nie są? Kto ich wypchał w Góry? Wróżki? - Spojrzał na nią. Jego wzrok był lodowaty. - Nie, nie przestałem Cię kochać, ale nie dam Ci mordować nikogo!
- A co Ty mi zrobisz, wytłumacz mi? Znasz mnie, moje moce, moją siłę. Nie masz nic, Twój lud jest słaby, półelfie! - Warknęła i gwałtownie się oderwała od niego. - Mogłam Cię dać orkom na pożarcie.
- Nie dałabyś. - Odpowiedział.
Nastąpiła cisza. Cisnęły jej się łzy. Nie chciała go stracić.
- Nie dałabyś mnie zabić. Nie potrafisz. - Odparł raz jeszcze.
- Nie dałabym. - Odpowiedziała cicho, ale słyszalnie.
- Dasz mi odejść? - Wstał z jękiem, był cały obolały. Nie był pewny jej odpowiedzi.
Nie mogę, wiesz o tym. - Odparła.
- Możesz, ale nie chcesz. Kochasz mnie. Dalej żywisz do mnie uczucia. - Odparł spokojnie. - Stacjonuje tutaj potężny oddział? Wiem gdzie jesteśmy. Na farmie niedaleko miasta Solit. Stacjonują potężni magowie, stworzyli specjalną bariere, jesteś dosłownie chwilę drogi od niej. Co Ty planujesz? Atak, na TO miasto?
- Zamknij się... - Oparła ręce o parapet, światło oślepiało go, było widać tylko jej sylwetkę. Zacisnęła pięści. - Zamknij się, Dainty! Będziesz patrzeć jak to miasto płonie, półelfie! - Związała go osobiście, złapała za włosy i zatargała na górę. - Stąd, będziesz patrzeć jak te ścierwa giną. Pozwolę Ci osobiście przejść po zgilszczach miasta i będę napawać się wzrokiem jak cierpisz... A potem padniesz u mych stóp, by Ciebie nie spotkał taki los. Znikniesz. - Patrzyła na niego z niemałym porządaniem. Miała ochotę go całować i mieć go przy sobie... Na zawsze. Odeszła od niego. Usłyszał jedynie krzyki rozkazów jakie towarzyszyły dzikim rykom tych bestii. Wyczuł niesamowitą moc, której nie czuł od bardzo dawna, to nie wróżyło nic dobrego. Zastanawiał się co zrobić w tej sytuacji w której się znalazł. Zejście ze wzgórza skutkowałoby śmiercią dla niego, pełznięcie po tych stromych zboczach byłoby samobójstwem. Nie było żadnej ostrej krawędzi... Nic, kompletne zero. Rozglądał się wciąż. Spojrzał w dół. Orkowie stali już wzdłuż bariery, zwarci i przygotowani. Szlag, pomyślał, ona tu po mnie wróci, nie ważne czy zwycięży, czy przegra tą bitwę. Szlag, szlag, szlag! Usłyszał kroki. Musiała być niesamowicie wyszkolona. Usłyszał ją dopiero tak blisko. Postać podeszła bliżej. Była tuż za nim.
- Nie krzycz. - Usłyszał miękki i spokojny głos. Wyciągnęła sztylet z cholewy i przecięła więzy. - Luna nas jeszcze usłyszy. Uciekajmy.
Rozmasował sobie nadgarstki. Spojrzał na postać. Była niższa od niego, miała zieloną skórę i szczupłą sylwetkę. Włosy jej były ciemno-zielone. Oczu nie zobaczył. Od razu się odwróciła i wbiegła wgłąb lasu, a on tuż za nią. Jej sukienka sięgała do połowy uda i była równie zielona jak ona. Skęcili ze ścieżki, wbiegli wgłąb lasu Tregotor.
 

Forum m³odzie¿owe e-Mlodzi.com